środa, 5 czerwca 2013

Dwudziesty rozdział


„Głupia, głupia ta nasza historia.”


- Paulinka! – przez nagły krzyk, jaki dotarł do twoich uszu, o mało nie wylałaś na siebie gorącą herbatę.
- Tak, Jochen? – zapytałaś, szukając jakieś ścierki do wytarcia mokrej podłogi. Usłyszałaś głośny tupot stóp.
- Widziałaś gdzieś mój krawat? Znaczy wiesz, ten taki czarny... – obejrzałaś się na niego i prawie wybuchałaś śmiechem. Był ubrany w sztywne czarne spodnie i białą koszulę. Podeszłaś do niego i objęłaś czule ramieniem jego kark.
- Nie musisz się tak stroić. Wystarczą zwykłe jeansy i koszula. – powiedziałaś kierując się do garderoby.
- Jesteś pewna? – zapytał. Odwróciłaś się do niego przodem i zaczęłaś się śmiać widząc jego zdezorientowaną minę.
- Tak, jestem tego pewna w 100 %. I nie stresuj się tak, oni nie gryzą.
- Ale jestem od ciebie starszy, trzy lata to jednak jest dużo. – powiedział, nerwowo gryząc dolną wargę.
- Trzy lata są idealne. – przytuliłaś się do niego – Będzie dobrze, idź się przebierz. Poczekam i pojedziemy. – powiedziałaś i objęłaś go dając mu całusa w policzek i poszłaś do kuchni.


- Paulinka! – usłyszałaś i pokręciłaś przecząco głową.
- Tak, kochanie? – zapytałaś słodko, choć tak naprawdę byłaś lekko poirytowana.
- Czyim samochodem jedziemy? Może moim? – zapytał twój mężczyzna.
- Raczej nie. Jedziemy moim. Odwiozę cię potem z powrotem, potrzebuję cię odwiedzać! Wiesz, że będzie ciężko tak na odległość?
- Wiem, ale coś wymyślimy, zobaczysz...
- Będziemy rozmawiać na skype. – powiedziałaś pocieszając samą siebie.
- Chyba mam lepszy pomysł, ale na razie chodź, musimy jechać.


- Cześć mamo! Cześć tato! – przywitałaś się z nimi. – To jest Jochen. – uśmiech nie znikał ci z twarzy. Nagle zza pleców twoich rodziców wychodzi Fabian. Mina ci zrzedła.
- Wyjdź stąd! – wykrzyczałaś. Jochen objął cię ramieniem, żebyś była spokojniejsza.
- Fabian, wróć do domu. – powiedziała twoja mama, a on wziął walizki i wyszedł bez słowa.
Reszta kolacji minęła spokojnie. Znaczy nie obyło się bez paru śmiesznych wpadek, jak wylanie soku na obrus, zapomnieniu jak się nazywasz i powiedzenie coś głupiego i nie na miejscu. Ale Paulina była cały czas z tobą i to było najważniejsze. Wspierała cie w każdym momencie i pomagała w trudnych sytuacjach. Wszystko się wreszcie poukładało. Nie wypadłeś źle. Tak ci się przynajmniej zdawało.


- Zostańcie jeszcze troszkę. - powiedziała mama Pauliny (w domyśle twoja przyszła teściowa).
- Nie mamo. Musimy już wracać do Jastrzębia, Jochen ma treningi i nie może sobie tak labować. - powiedziała twoja dziewczyna. Boże, jak to brzmiało. T W O J A D Z I E W C Z Y N A. W końcu. Cieszyłeś się niesamowicie z tego, że masz ją tutaj przy sobie, że po prostu jest twoja. Wróciliście do domu Pauliny w Jastrzębiu i leżeliście na łóżku myśląc o przyszłości.
- Paula, jak sobie wyobrażasz przyszłość? - zapytałeś bawiąc się jej włosami. Leżała na twoim torsie i było ci tak cholernie dobrze, że mógłbyś tak leżeć aż do końca świata i trzy dni dłużej.
- Zamknij oczy! - powiedziała. Zamknąłeś oczy. - A teraz wyobraź sobie łąkę otoczoną górami. I gdzieś na tej łące wielki dom z cudownym ogrodem i psem. I dwójką dzieci. I tobą. I mną. Tak sobie wyobrażam naszą przyszłość. - powiedziała. Rozmarzyłeś się.
- Ej, ale ja chcę czwórkę dzieci! - powiedziałeś. Uwielbiałeś dzieci. Mógłbyś zostać opiekunem w przedszkolu, jednak dzieci chyba bałyby się takiego mamuta.
- To sobie je sam urodzisz! - powiedziała obracając głowę w twoim kierunku. 
- Ej, no jak. - powiedziałeś. - Chcę czwórkę. 
- A ja dwójkę.
- Czwórkę.
- Dwójkę.
- Trójkę. - powiedziałeś i uśmiechnąłeś się do niej uroczo.
- Dobra. Niech Ci świeci. Trójka, ale ani jednego więcej, dobra? - zapytała.
- Zobaczę co się da zrobić. - powiedziałeś i poruszałeś charakterystycznie brwiami.
- Joooooooooooooooooooooochen, no weź! - powiedziała.
- Też Cię kocham. - powiedziałeś i pocałowałeś ją w czubek nosa.
- A Ty? Jak sobie wyobrażasz naszą przyszłość? - zapytała.
- Mniej więcej tak jak Ty...... tylko z czwórką dzieci. - powiedziałeś śmiejąc się pod nosem.
- A ten znowu swoje.




*Kilka dni później*


„Bo tu chodzi o to by od siebie nie upaść za daleko, kiedy drugie długo nie widzi pierwszego.”


Jastrzębie powitało cię tak samo jak zwykle. Nudno, szaro i ponuro. Tak na dobrą sprawę wcale tak nie było. Po prostu nie było tutaj Shopsa, a ty ślepo zakochana nie widziałaś świata po za nim. Piękne uczucie, prawda?


Wróciłaś do swojej szarej, nudnej pracy. Ani Michał, ani Daria nie odzywali się do ciebie, a tobie nie chciało się trzymać z nimi kontaktu, przynajmniej na razie. Weszłaś wieczorem na skypa, z resztą tak jak od kilku dni. Zalogowałaś się, ale Jochena nie było, więc zeszłaś. Miałaś ciężki dzień w pracy, dlatego też postanowiłaś zrobić sobie relaksującą kąpiel. Siedziałaś w wannie ponad godzinę. Odpoczęłaś tak, jak jeszcze nigdy. Jednak coś cię męczyło. Niby wszystko było w porządku, ale jednak. Twoje rozmyślania przerwał telefon. Odczytałaś wiadomość, wyszłaś z wanny i poszłaś zalogować się na skype.

- Cześć, księżniczko. - przywitał cię Jochen.
- Cześć, słońce! - powiedziałaś. Kiedy zobaczyłaś go w kamerce od razu poprawił ci się humor. - Powiedz mi, kiedy przyjeżdżasz? - zapytałaś. Widząc go, wiedziałaś już co było nie tak. Tęskniłaś. Cholernie.
- Wiesz.. Wróciłem do domu jakieś trzy dni temu, więc.. hm.. jakoś nieprędko. Może uda mi się wyrwać, za jakieś dwa tygodnie.. - powiedział.
- Dwa tygodnie? - zapytałaś. - To strasznie dużo. Zwiędnę. - powiedziałaś uśmiechając się delikatnie.
- Nie więdnij! - powiedział i zaczął się z ciebie śmiać. - Przeprowadź się do Rzeszowa.
- Kpisz czy o drogę pytasz? Przecież nie mogę zostawić wszystkiego co tutaj mam.. - powiedziałaś w głębi duszy zastanawiając się nad tą propozycją.
- Tak tylko.. Chciałem kiedyś rzucić dla ciebie Rzeszów, pamiętasz? Nie zgodziłaś się wtedy.. Przecież nie możemy wiecznie żyć na odległość. - powiedział. I miał rację. Cholerną rację.
- To nie jest decyzja, którą można podjąć od tak sobie. Nic nie jest takie proste, jak na początku się wydaje Jochen. Muszę to przemyśleć i dam ci znać, za jakiś czas.






*Kilka tygodni później*



„W naszym mieście skończyła się nuda, można wreszcie całować i brać.”

Stukot obcasów odpijał się echem od ścian korytarza, którym teraz szłaś. Znajdowałaś się w jednej z najlepszych restauracji w Jastrzębiu. Uważnym wzrokiem rozglądnęłaś się po sali i zatrzymałaś wzrok na odpowiednim miejscu. Uśmiechnięta od ucha do ucha podeszłaś do stolika.
- Stęskniłam się za tobą. - pocałowałaś go w policzek i usiadłaś naprzeciwko niego. 
- Ja za tobą też. Dawno się nie widzieliśmy. Za chwilę porozmawiamy, ale najpierw zamówmy coś do jedzenia, bo jestem głodny. - on też się uśmiechnął. Chwilę później stanął przy was kelner. Tak szybko jak się pojawił, tak szybko odszedł. Zamówiłaś specjalność dnia. - Przemyślałaś wszystko? - zapytał się ciebie. Odwlekałaś chwilę odpowiedzi, pijąc wino z kieliszka. Dalej nie byłaś co do tego przekonana, ale decyzje już podjęłaś i jej nie zmienisz.
- Tak. Przeprowadzę się do ciebie. - uśmiechnęłaś się uroczo. Byłaś szczęśliwa, ale się bałaś. Bałaś sie tego co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc. Jak to wszystko wytrzyma. Jak dacie sobie radę, kiedy jednej osoby prawie wcale nie ma w domu.
Zobaczyłaś jego radość w oczach. Był szczęśliwy.
- Cieszę się, tak ogromnie się cieszę. - wstał i podszedł do ciebie. Ujął twoją twarz w ręce i pocałował mocno w usta. - Jeżeli pozwolisz, mam jeszcze jeszcze prośbę.
- Tak?
- Musisz się tylko przebrać. Jest środek zimy, mega zimno, i nie chcę, żebyś się przeziębiła. A mam dla Ciebie niespodziankę. - Mam się bać?
- Nie ma czego, uwierz.

- Jochen, kocham góry, ale nie na takie zimno o godzinie 21! - powiedziałaś lekko poirytowana.
- Już tylko kawałeczek.- powiedział i mocno ścisnął twoją rękę.

Aż w końcu doszliście na miejsce. Stare ruiny zamku. Było pięknie. Było idealnie. Jakiś mężczyzna z akordeonem przewinął się i grał "Żono moja."

- Paula, zostaniesz moją żoną? - zapytał klękając na jedno kolano. Zaczęłaś się śmiać widząc jego minę.
- Tak! - powiedziałaś. - Tylko powiedz mi, skąd wytrzasnąłeś tutaj kwiaty, słoik kiszonych ogórków i tego pana z akordeonem?
- Kwiaty i słoik były w plecaku, a ten pan to nie wiem. - odpowiedział ci. - Jestem w niebie. - powiedział. - Za niedługo będziesz się nazywać Paulina Schops.
- Tak, będę. - zaczęłaś się śmiać.
Było idealnie.

*Kilka miesięcy później*



„Jestem prostym pytaniem. Ty jesteś na nie odpowiedzią."





- Myślisz, że ta może być? - pierwsza sukienka.
- Wyglądasz pięknie.
- A ta? - pięć sukienek po tamtej.
- Boska.
- A co powiesz na tą? - ostatnia jaka była w sklepie.
- Śliczna. - chwila milczenia.
- Czemu ty taki jesteś? - zapytała zdenerwowana.
- Jaki? - byłeś lekko zdziwiony.
- Nie pomagasz mi!
- Jak to nie? Przecież tu jestem u komentuje! - spojrzała na nie ciebie spod byka. - Nie moja wina, że w każdej wyglądasz ślicznie.... Zresztą założysz ją tylko raz. Nie rozumiem o co tyle szumu. - upsss.. chyba za dużo powiedziałeś, bo Paulinie zaczęło dziwnie drgać oko.
- Raz? Tylko raz!? - podniosła głos, a ty się trochę skuliłeś w sobie. Rzadko kiedy twoja narzeczona się denerwowała, a kiedy już to robiła, to zaczynała się wojna. - To będzie najważniejszy dzień w naszym życiu, a ty mówisz, że założę ją tylko raz?! Najlepiej przecież będzie jak pójdę w jeansach i za dużej bluzie, przecież to nic... - uciszyłeś ją pocałunkiem.
- Ta pierwsza była idealna. - powiedziałeś, kiedy wyczułeś, że się już uspokoiła.
- Jesteś pewien? - była teraz podejrzliwa.
- Tak, jestem pewien. - uśmiechnąłeś się szeroko i lekko pochyliłeś nad jej uchem i coś wyszeptałeś. Ta oblała się lekkim rumieńcem.
- Głodnemu chleb na myśli. - odpowiedziała i wystawiła ci język.
- Głodny, głodnemu wypomni...



*pół roku później*






„Prawdziwe szczęście bez skazy i tobie szary człowieku, zawsze może się zdarzyć.”



Szumiące fale morza rozbijały sie o brzeg. Słońce chyliło się już ku zachodowi, przez co woda nabrała pomarańczowego koloru. Piasek był jeszcze ciepły, a lekki wiaterek chłodził rozpalone ciała zakochanych. Spacerowali spokojnie, trzymając się za ręce. Co chwila na siebie spoglądali, jakby chcieli sprawdź, czy to aby na pewno nie jest sen. Za każdym razem, kiedy ich wzrok się spotykał, na twarzach pojawiały się zdrowe rumieńce i szerokie uśmiechy na twarzach.
- To był trudny czas dla nas wszystkich. - odezwała się dziewczyna.
- Ale spójrz, gdzie nas zaprowadził. - odpowiedział jej chłopka. - W końcu, każdy może być szczęśliwy. - spojrzał na nią wzrokiem, który był pełen czułości i troski. - Daria, wiesz, że cię kocham?
- Wiem, Michaś, wiem. - uśmiechnęła się szeroko. - Ja ciebie też.


*rok później*


„Mów szeptem, jeżeli mówisz o miłości.” 


Leżeliście koło siebie. Lampa na stoliku nocnym dawała nikłe światło. Było słychać lekki bzyczenie spasionej muchy, która latała spokojnie po pokoju w nocy, a w dzień za nic nie chciała dać się złapać. Na polu było już ciemno, ale ciepło. Gwiazdy migotały, a ciekawski księżyc podglądał ludzi. Przed chwilą właśnie jakaś głośna młodzież przechodziła pod waszym mieszkaniem. Zaniepokojone niechcianymi głosami, psy zaczęły szczekać, żeby doprowadzić przechodzących do zawału. Brzdęk rozwalanych koszów na śmieci oraz nagłe miauczenie kota. Gdzieś tam w oddali syrena pogotowia oraz policyjna. W Rzeszowie rzadko kiedy było cicho.


- Denerwujesz się? – odezwała się Paulina.
- Nie. Nie ma czym. – odpowiedział Jochen.
- Boże, jak to nie ma czym..- mówiła szeptem, nie wiadomo dlaczego. – Jutro jest nasz ślub. A co ja coś się nie uda?
- Wszystko się uda. Zobaczysz. – siatkarz był spokojny i można powiedzieć, że już zasypiał.
- Ale jeżeli pójdzie coś nie tak? Co jeżeli się potknę? Albo tort będzie niedobry? Albo...
- Nagle nie wiadomo skąd przyleci ufo i nas porwie. – przerwał jej. – Będzie dobrze. Będę obok ciebie.
- Zawsze?
- Zawsze.






----------------------------------------------------------------------------


Przepraszamy za zwłokę.
Nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie.
Jestem bardzo przywiązana do tej historii. Jest w niej spora cząstka mojego życia. Ciężko mi się z nią rozstać i z Wami, Kochane Czytelniczki. Możecie spodziewać się jakiegoś bonusu na wakacje albo święta.
Być może niedługo wystartujemy z czymś nowym.
A tym czasem dziękujemy.
Trzymajcie się, Dzióby :)

K i E

środa, 8 maja 2013

Dziewiętnasty rozdział


„Tęsknota do pieca to ciężka choroba dla bałwana.”


Hala Podpromie. Większa, niż Ci się wydawało. Przytłaczała Cię nieco swoją wielkością. Nie miałaś jednak czasu myśleć na ten temat. Wysiadłaś z samochodu jak błyskawica. Nagle rozdzwonił się twój telefon. Próbowałaś znaleźć go w torebce, ale z marnym skutkiem. W twojej torebce zawsze panował burdel. Zobaczyłaś kto dzwoni.
Fabian, cholera! – pomyślałaś i odebrałaś.
- Czego chcesz? – zapytałaś ze złością w głosie.
- Chciałem pogadać, kotku, nie denerwuj się.
- Nie mów do mnie kotku. I wynoś się z mojego domu, plancie.  – powiedziałaś i rozłączyłaś się. Kipiałaś ze złości. Rodzice sprowadzili jakiegoś typa tylko po to, żeby Cię z nim zeswatać. Byłaś bliska płaczu. Jednak udało ci się powstrzymać i wejść do środka. Po drodze musiałaś natknąć się na ochroniarza, przecież jesteś dzieckiem szczęścia.
- A pani dokąd? – zapytał starszy pan z brodą. Miał przyjazną twarz. Miałaś nadzieję, że Cię wpuści.
- Szukam hali... Wiem, że trening jest zamknięty, ale to sprawa życia i śmierci.
- Przepraszam panią, ale nie mogę pomóc. – spojrzał na ciebie z troską. – Gdybym wpuszczał tutaj wszystkie fanki, to powstałby chaos. Rozumie pani? – zapytał.
- Rozumiem... ale nie mógłby pan zrobić wyjątku? – odpowiedziała, robiąc kocie oczy.
- No dobrze, ale powiedz mi dziecko, który to? Niech ja go dopadnę! Niech ja go dopadnę! Żeby dziewczyna za nim jeździła! I to jeszcze z Jastrzębia! – zaśmiał się lekko, żeby załagodzić swoje słowa.
- Jochen Schops. – uśmiechnęłaś się lekko, trochę niepewnie. – Ale jestem tutaj z swojej głupoty.
- Ach, te baby. Najpierw facet ble, potem facet wróć, później znowu facet ble i facet wróć! Ale teraz takie czasy. Za moich, to jak się kobiecie powiedziało, że się ją kocha, to od razu w ramiona wpadała... Ach, ta młodzież. – ględził i ględził jak katarynka, prowadząc cię do pod hale. – Zawołam trenera, ale ty będziesz musiała go przekonać. – dodał staruszek i zniknął. Chwilę później przed twoimi oczami stanął sam trener Kowal, a ochroniarz szepnął ci tylko „powodzenia” i odszedł zająć się swoimi obowiązkami.
- Dzień dobry. Pani do Jochena? – skinęłaś, lekko podenerwowana, głową. – Z nieba mi pani spada! To już kolejny trening na którym Jochen gra jak jakaś sierota! Ale nie pokazuj się do końca spotkania. Zobaczysz co on wyprawia, bo ja już nie mam do niego siły. – mówił ja najęty prowadząc cię w stronę trybunów. – Podaj mi swój numer, wyślę ci smsa, żebyś zeszła na dół, do nas.
            Wszystko co się teraz działo było dziwne i nieprawdopodobne, jak jakaś bajka, czy też sen. Twoje  życie zmieniło się diametralnie od momentu, kiedy Daria spotkała Zbyszka, a ty zaprzyjaźniłaś się z Michałem. Spotkać samych sławnych siatkarzy, to już było coś, a co dopiero mieć jednego za swojego chłopaka, czy jak go tam nazwać. Rzeczywiście grał kiepsko, a chyba nawet to słowo było za słabe, żeby wyrazić jego poziom umiejętności w dzisiejszym treningu. Trener co chwila coś do niego mówił, tak samo jak reszta chłopaków z drużyny. Po tak długim obserwowani ich gry dostałaś smsa, że masz zejść na dół. Zeszłaś na hale. Trener zawołał zawodników do siebie, a nikt nie wiedział o co chodzi. Patrzyli na ciebie trochę zdezorientowani, a zarazem ciekawi, a Jochen nawet cię nie zauważył, tylko kozłował piłkę w kącie boiska.
- Schops, ciebie też wołałem! – wydarł się na niego trener Kowal, a kiedy on  nie zareagował i dalej stał tam gdzie stał, a odgłos piłki o parkiet stał się denerwujący, zaczął swoją przemowę. Nie wytrzymałaś i rzuciłaś się mu na plecy.
- Lotman! Złaź! – usłyszałaś tylko jego poirytowany głos.

„Czas przelicytował wszystkich zalotników i został najwierniejszym kochankiem.”

- Długo jeszcze musimy czekać? – zapytała Daria. Byłaś zdenerwowana i poirytowana. Czekaliście, na tego kolegę Michała, nawet nie pamiętałaś jego imienia, tak długo, że zdążyliście zjeść obiad, przeszliście się po mieście i wyjaśniliście jakiemuś facetowi jak gdzieś dojść. Nogi cię bolały, nie byłaś przyzwyczajona do tak dużego ruchu, przeważnie do niego stroniłaś, ale o dziwo, mimo iż słodycze były twoją ulubioną przekąską, byłaś chuda. Michał wręcz przeciwnie. Niczym się nie przejmował i ciągle uśmiechał się jak głupi do sera, co jakiś czas wybuchał niepohamowanym śmiechem i miał gdzieś, że się zachmurzyło. Tylko czekać, aż buchnie deszczem, a ty będziesz wyglądać jak mokra kuna.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział ci, głupio się szczerząc. Bo przecież, jest tyle szczęścia na świecie, ludzie co chwila giną, dzieci głodują, a on potrafi się uśmiechać! Takiej osoby to ze świeczką szukać.
- Jeżeli on nie przyjedzie w ciągu piętnastu minut, to... to... ach, no nic teraz nie wymyślę, ale na pewno zrobie mu cos zlego. - nadęłaś śmiesznie policzki i założyłaś ramiona na piersiach. Udałaś przysłownego „focha”. Simon wreszcie przyjechał, a ty na szczęście przypomniałaś sobie jego imię, parę chwil przed jego pojawianiem się. Wsialiście do samochodu i ruszyliście w kierunku Jastrzębia -Zdrój.
- Masz szczęście. Zdążyłeś w ramie czasowej. – zaśmiał się Michał, po paru minutach jazdy.
- Hę? – ach, te piękne nieartykułowane dźwięki, jest ich tak dużo, a tyle wyrażają.
- Daria, dosłownie dziesięć minut temu powiedziała, że jak nie przyjedziesz w ciągu piętnastu minut, to zrobi coś złego. – mówił dalej wesoło pasażer. Simon zerknął na ciebie przez wsteczne lusterko, a ty wystawiałaś mu język, na co on, zareagował cichym rechotem.
- Rzeczywiście, musiałbym uciekać gdzie pieprz rośnie. – uśmiech nie znikał mu z twarzy.
- Nawet w Indiach bym cię znalazła. – teraz to ty się zaśmiałaś, kiedy on zrobił zdziwioną minę. Nie zauważył nawet, że światło zmieniło się na zielone, a kierowcy zaczęli na niego trąbić i wrzeszczeć. Gdy się w końcu opamiętał, ruszył z piskiem opon, a ty wybuchłaś zdrowym i zaraźliwym śmiechem. Cała droga, mim iż była długa, a samochód co chwila podskakiwał, przez jakże niesamowitą jakoś dróg w Polsce, minęła wam w dobrym humorze, tematów do rozmw nie brakowało. Kiedy byliście już w Jastrzębiu Daria poprosiła, żeby Simon zawiózł ich pod dom Pauliny, bo w końcu tam był samochód Michała.
- Dzięki Simon, mam u ciebie dług wdzięczności. – powiedział siatkarz, wysiadając z auta. Ty się ładnie pożegnałaś i poszłaś w stronę drzwi wejściowych. Zadzwoniłaś dzwonkiem, bo w końcu jakaś tam kultura obowiązuje. Otworzyła je mama twojej przyjaciółki, ale nie byłaś zdziwiona, bo przecież mówiła ci przez telefon, że przyjechali.
- Dzień Doby! Dawno pani nie widziałam. Czy jest może Paulina? – czułaś się jak jakieś małe dziecko przy tej kobiecie, zawsze tak było. Ta kobieta otaczała się zdystansowaną otoczą, z tego co pamiętasz, była ona wielką pedantką.
- Och, dzień dobry Dario. – Ugh... jak oficjalnie ; pomyślałaś – Niestety Paulinki nie ma, pojechała gdzieś swoim samochodem. Jak wróci to przekazać jej coś ważnego? – spytała się ciebie, lekko się uśmiechając.
- Nie, nie trzeba, tak właściwie to przyjechałam odebrać samochód i swoje rzeczy. – odpowiedziałaś, również uśmiechając się, lecz szczerzej.
- Ach, tak... W takim razie wchodź, moja droga. – otworzyła drzwi szerzej. Dziewczyna przeszła koło niej i zaraz poszła po swoje rzeczy do pokoju gościnnego. Miałaś nadzieje, że tam są i, tam, ku dziwu, właśnie je znalazłaś. – Może zostaniesz na podwieczorku i poczekasz z nami na Paulinę? – grzecznie jej odmówiłaś, tłumacząc się, że ci się śpieszy. Wzięłaś jeszcze kluczyki, które wisiały na gwoździu wbitym w ścianę. Powiedziałaś „do widzenia” i wyszłaś, kierując się do garażu. Koło niego czekał na ciebie Michał.
- Pauliny nie było, pojechała gdzieś. – rzekłaś do niego, trochę zdezorientowana. – Wiesz, gdzie mogła pojechać? – byłaś zła na siebie, że oddaliłaś się od swojej przyjaciółki przez te kilka miesięcy, przez co nie miałaś pojęcie gdzie mogła pojechać. Przez sam ten fakt, ciśnienie ci podskoczyło.
- Nie mam pojęcia, ale jest przecież dorosła, da sobie radę, prawda? – odpowiedział, uśmiechając się pocieszająco.
- No, jakby nie patrząc. – otworzyłaś drzwi do garażu i podałaś kluczki od samochodu Michałowi. W drodze do twojego domu się ocknęłaś. – Ja nie chcę tam jechać. – twój głos był pełen obawy. Nie patrzyłaś na swojego rozmówcę, próbowałaś się skupić nad krajobrazem za oknem, który był ci tak znany, a zarazem znienawidzony.

Spojrzałeś na nią trochę zdezorientowany, bo do końca nie wiedziałeś o co jej chodzi. Dopiero po chwili, uświadomiłeś sobie, że nie chce jechać do swojego mieszkania. Nie odpowiedziałeś nic, pozwoliłeś jej trwać w milczeniu. Cisza jaka panowała między wami była zarazem zbawienna, jak i trująca. W końcu, jak człowiek nie ma co rozbić, to zadaje sobie głupie pytania, na które sam nie zna odpowiedzi, a zamiast spróbować na nie odpowiedzieć, zadaje kolejne i jest ich w końcu tak dużo, że nie chce znać odpowiedzi. Woli żyć w niewiedzy, bo przecież ona jest zbawienna, a ciekawość prowadzi do piekła. Jednak, czy życie w ciągłym przekonaniu, że wszystko się nam nie uda, że to i tak nic nie da, jest właściwe? Bo przecież gdyby nie ta ciekawość różnych rzeczy, ludzie dalej byli zacofanie i myśleli, że Ziemia jest płaska i to Słońce krąży wokół niej. Trzeba poznawać nowe rzeczy i pozwolić zaspokoić ciekawość, ale z umiarem. Bo co za dużo to nie zdrowo. Skręciłeś w pewną uliczkę, pełną jednorodzinnych domków. Zatrzymałeś się przy jednym z nich. Czarna brama odgradzała od białego, małego domu, z czerwonym czterospadowym dachem oraz  ogródkiem, w którym było kilka drzew i krzaku, a ze względu na porę roku, na trawie był kolorowy dywan zrobiony z liści. Wjechaliście na podjazd, dalej ze sobą nie rozmawiając. Tak samo udaliście się do domu Michała.
- Chcesz coś do picie? – zapytał w końcu chłopak.
- Herbaty, ale jak powiesz gdzie co jest, to sama zrobię. – odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
- Jak chcesz, czuj się jak u siebie, szperaj w półkach, otwieraj co chwila lodówkę, nie bój się wchodzić do jakiegoś pomieszczenia szukając łazienki.- dziewczyna popatrzyła na ciebie trochę zdziwiona, dopiero po chwili uśmiechnęła się szeroko na te słowa. -  Zaniosę to do twoje pokoju i zaraz przyjdę z powrotem. – za wszelką cenę chciałeś, żeby nie czuła się tutaj skrepowana. Ludzie przeważnie tak mają, że jak nie są w swoich czterech ścianach, boją się wszystkiego, nawet ruszania, dlatego za wszelką cenę chciałeś, żeby się oswoiła. Zaniosłeś jej rzeczy do pokoju gościnnego i wróciłeś, akurat kiedy zalewała wrzątkiem tytki z herbaty w kubku. – Jak chcesz, to możemy obejrzeć jakiś film, chociaż ja, wolałbym się umyć. – zaproponowałeś, a z twoich ust nie znikał uśmiech.

„Jesteś jedyna w całym mieście, łaskawy zrządził los, że chciałaś mieć mnie w domu na jesień.”

- Lotman, złaź! – powiedziałeś wkurzony. Nic ci nie wychodziło, Paula nie dawała znaku życia. Tęskniłeś za nią jak cholera, ale wiedziałeś, że musisz się pozbierać. Prędzej, czy później, ale to prędzej nie nadchodziło.
- Naprawdę jestem taka ciężka jak Lotman? – zapytała dziewczyna, która zasłoniła Ci oczy. Dopiero teraz poznałeś jej perfumy. Dopiero teraz poznałeś ją. Twoją Paulinę. Zeszła ci z pleców i stanęła przed tobą. Cała drużyna „słuchała trenera”, a tak naprawdę, to przyglądali się wam. Trener zresztą udawał, że coś mówi. Też się przyglądał z zainteresowaniem, co się za niedługo wydarzy.
- Cieszę się, że cię widzę. Musimy porozmawiać. – powiedziałeś do niej z uśmiechem. Zastanawiałeś się co dziewczyna chciała zrobić i dlaczego tutaj przyjechała, albo co ją ku temu popchało.
- Możesz przestać gadać i w końcu mnie pocałować? – spytała Paulina. Zdziwiło cię to, jednak miejsce tego uczucia zaraz zajęło inne. Szczęście. Od razu wykonałeś to, o co cię poprosiła. Koledzy z drużyny zaczęli gwizdać i krzyczeć na przemian:
- Oooo!
-Boże, w końcu ktoś go ogranie.
- Gorzko, gorzko!
Kiedy oderwaliście się od siebie, usłyszeliście: „ Nie pijemy wódki, nie pijemy wódki, pocałunek był za krótki!”. Strzeliście sobie face palma i przykuliście się do siebie.
- Trenerze? – zapytałeś i popatrzyłeś na niego błagalnym wzrokiem. Wokół zapanowała cisza jak nigdy.
- No, już, bo się rozmyślę.

„ Bo razem raźniej nam rozegrać, tak dziwnie rozdane karty.”

Był już wieczór, kiedy zaczęliście oglądać film. Jakaś komedia romantyczna. Michał poszedł naszykować popcornu, a Daria zaczęła się bawić swoimi mokrymi jeszcze włosami, które już pomału zaczynały schnąć i z prostych zmieniać się w lekkie fale. Po pary minutach do pokoju, który miał robić za salon, wrócił chłopak z gorącą kukurydzą, która pod wpływem temperatury zmieniła się w pyszną przekąskę.
- Już posoliłem. – powiedział do dziewczyny, opadając koło niej na sofę, a kiedy już to zrobił, włączył telewizor. Brązowooka uśmiechnęła się do niego i zaczęła podjadać popcorn. Film mijał w wesołej atmosferze. W którym momencie, kiedy przysmaku zostało mało, Michał zaczął rzucać w Darią przysmażaną kukurydzą. Bawiliście się tak i głośno śmialiście, aż do napisów końcowych.
- Jak się skończył film? – zapytał się Michał.
- Nie mam pojęcia, ale pewnie było szczęśliwe zakończenie, jak zawsze. – odpowiedziała ci, dalej się uśmiechając. Minęło parę chwil milczenia.
- Daria, wiem, że to pewnie nie najodpowiedniejszy moment, ale muszę ci powiedzieć coś ważnego. – dziewczyna chciał mu przerwać. – Proszę, daj mi dokończyć. Wiem, że minął dla ciebie trudny okres w życiu i wiele podejmowanych przez ciebie decyzji źle się skończyło. Jednak, już nie mogę tego ukrywać, bo mogłabyś się potem czuć oszukana. Nie wiem co to jest za uczucie, którym cie darze, ani nie oczekuję odpowiedzi od razu, bo to jest ważna sprawa. Ale mimo wszystko, mimo tego, że nie wiem jak zareagujesz oraz mimo tego, że te parę słów może wszystko zniszczyć. Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie bardzo ważną osobą. Nie mogę teraz powiedzieć, że cię kocham, bo nie jestem pewien, jednak na pewno, znaczysz dla mnie wiele. 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Osiemnasty rozdział


She's my love,
She'll never be loved by anyone anymore.
 


Wyszliście ze szpitala. Byłaś szczęśliwa, że to wszystko się potoczyło. Najbardziej cieszył cię fakt, że nie byłaś w ciąży. Nie to, że nie lubiłaś dzieci, po prostu czułaś, że nie byłaś gotowa psychicznie na swoje potomstwo w tym momencie. Sprawa z Zbyszkiem się rozwiązała i byłaś pewna, że już nic z twego nie będzie. Nie po tym co się stało i po tym jak cie potraktował. Pff... nawet nie przeprosił. I mimo to nie czułaś się samotna. Był przy tobie Michał i to było najważniejsze.  Nie opuścił cię, mimo iż prawie się nie znaliście. Czułaś, że mogłaś na niego liczyć i to było co najmniej miłe.
- Myślisz, że możemy zostać tutaj dłużej i pozwiedzać miasto? – przerwałaś ciszę, która panowała miedzi wami odkąd wyruszyliście ze szpitala. Poprosiłaś go wtedy, żebyście przeszli się do domu Iwony. Spacer był tym, co potrzebowałaś po ciągłym leżeniu na szpitalnym łóżku. Wręcz czułaś, jak przesiąkłaś zapachem tego miejsca, a to nie było miłe uczucie.
- Jeżeli twoja siostra się zgodzi, to nie mam nic lepszego do roboty. Rzadko kiedy jestem w Berlinie, więc chętnie bym po nim spokojnie pochodził, a nie z myślą, że za chwilę będzie mecz. – odpowiedział ci, uśmiechając się szeroko. Czułaś się dobrze w jego towarzystwie.
- Uwierz, że mam dar przekonywania. – również uśmiechnęłaś się szeroko. Nie chciałaś na razie wracać do Polski, do swojego domu, który był tak niebezpiecznie blisko Zbyszka. To był wielki problem. Nie wiedziałaś jak zareagujesz na jego widok. Czy wybuchniesz i zaczniesz krzyczeć, może będziesz płakać, albo całkowicie go zignorujesz. Na pewno to będzie trudne wydarzenie w twoim życiu. Czułaś to w kościach, jednak postanowiłaś się tym nie przejmować. Teraz nie był to najważniejsze.
- Wierzę ci na słowo. – zaśmiał się głośno. Dalej szliście w milczeniu. Poranek mijał słonecznie i wesoło, bez zbędnych ubarwień.
            Doszliście do domku Ireny, z wielkimi uśmiechami na twarzy. Byliście otoczeni białym światłem, entuzjazm z was aż przechodził na osoby w waszym towarzystwie. Zjedliście na śniadanie pyszne kanapki, która zrobiła gospodyni domowa, bo wam nie pozwoliła się zbliżać do kuchni i innych rzeczy, które mogły poważnie zaszkodzić waszym życiu. Byliście tak szczęśliwi, że nie myśleliście trzeźwo.
- Irenko.. – odezwała się Daria, uśmiechając się do niej słodko. – Bo widzisz... jest taka sprawa... – mówiła, starając się zachować uległy i miły ton głosu.
- Mów szybko, a nie owijaj kota w bawełnę. – mruknęła do ciebie, zalewając kawę dla siebie i Michała, a brunetce herbatę.
- Jakiego kota w bawełnę? – zszokowany chłopak, o mało nie zakrztusił się kanapką, jednak Daria szybko uratowała go, klepiąc lekko w plecy.
- Och, no nieważne... po prostu powiedz to prosto z mostu. – Irena wywróciła oczami, odrobinkę zirytowana.
- No bo chodzi o to, że chcielibyśmy dłużej zostać w Berlinie. – zamrugałaś oczami i przyłożyłaś skulone dłonie do brody, jak piesek proszący o kawałek jedzenia z miski swojego pana. Najstarsza z dziewczyn przez chwilę udawała, że się zastanawia, ale w końcu się uśmiechnęła.
- Pewnie, że możecie zostać. Mi to nie przeszkadza, fajnie będzie mieć kogoś przez jakiś czas do towarzystwa, bo tak to przeważnie siedzę sama w domu i się nudzę. – oparła się biodrami o ladę i patrzyła na was zza swoich szkieł.
- Dobra, ale musisz mi jeszcze pożyczyć aparat. Chcę porobić zdjęcia, żeby mieć jakieś pamiątki. – siostra pokiwała głową, chwilę nad czymś intensywnie myśląc.
- Dalej jesteś taka sentymentalna? – zapytała się ciebie, uśmiechając się półgębkiem.
- Nic na to nie poradzę! Pamiątki zostają na zawsze, a ludzie nie. Fajnie jest czasami sobie coś powspominać, nie uważasz? Będę miała przynajmniej co opowiadać twoim dzieciom. – zaczęłaś się śmiać, jak oszalała. Nie brałaś po uwagę tego, że to ty będziesz miała kiedyś dzieci. Obydwoje spojrzeli na ciebie jak na wariatkę, ale w końcu i oni zaczęli się cicho chichotać, ale chyba nie z tego samego co ty. Ty po prostu uwolniłaś wszystkie emocje, jakie w tobie były od chwili tych złych wyników w Polsce. Takie odreagowanie. – Dobra Michał, zbieramy się. Ruszaj to swoje dupsko, bo tłuszczem zarośniesz.


Nie miałaś chwili wytchnienia. Najpierw Bartman przyjechał z rzeczami Darii, nawet nie wiedziałaś o co chodzi, ale wzięłaś je i zaniosłaś do swojego pokoju. Miałaś ochotę wypytać go o tą całą Brygidę, ale na dobrą sprawę, skoro przywiózł walizki widocznie nie był już z Darią. Znowu kontakt wam się urwał, postanowiłaś do niej zadzwonić.
- Cześć Daria! – powiedziałaś do słuchawki włączając czajnik.
- No, hej Paula. Co tam u Ciebie? – zapytała pełna optymizmu Daria, czyli musiało się wydarzyć coś pozytywnego, ale to tylko sprawiło, że miałaś jeszcze więcej wątpliwości.
- Szkoda gadać, lepiej opowiadaj co u Ciebie. – rzuciłaś wyciągając kubek z szafki, który chyba jednak nie chciał z tobą współpracować i spadł na płytki. Cholera jasna! – przeklęłaś w myślach.
- Paula? Coś się stało? – zapytała z troską w głosie twoja przyjaciółka.
- Nie nic, stłukłam kubek, nieważne. Więc co u Ciebie? - zapytałaś ponownie.
- Nie mam raka, lekarze w Polsce pomylili wyniki, to tylko anemia, przestałam brać leki.. sama rozumiesz. A u Ciebie na pewno wszystko okej? – powiedziała twoja przyjaciółka, ale z każdym słowem była co raz poważniejsza. Widocznie podejrzewała, że sobie nie radzisz.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! To świetnie. Tak, na pewno, po prostu rodzice za chwilę przyjadą i trochę się boję. A co robicie?– powiedziałaś wyciągając następny kubek z szafki, ale teraz już ostrożniej.
- Zwiedzamy sobie Berlin. Przyjedziemy za dwa dni. – powiedziała Daria. Boże, całe dwa dni, zanim z kimś porozmawiasz. Chociaż w sumie nie chciałaś zawalać Darii swoimi problemami, wystarczająco dużo miała swoich.
- Muszę kończyć, rodzice przyjechali, trzymajcie się tam, a! Zbyszek przywiózł twoje ubrania do mnie, także jak przyjedziesz to sobie je odbierzesz. I róbcie dużo zdjęć w Berlinie, zawsze chciałam zobaczyć to miasto.
- Jak się w końcu zejdziesz z Jochenem, to będziesz Berlin znała jak własną kieszeń! – usłyszałaś jakiś głos w tle. Michał! Ty cholero. – pomyślałaś. Nie dało się o nim nie myśleć, a przynajmniej ty tego nie potrafiłaś.
-Dobra, kończymy! Trzymaj się tam, i nie daj się! – powiedziała Daria i się rozłączyła. Byłaś w rozsypce. Znowu Jochen, Jochen, Jochen! By go drzwi ścisły! Pojawił się znikąd i nie chce zniknąć! Jeszcze, żeby mieszkał w Jastrzębiu… ale nie! Musi być w tym cholernym Rzeszowie tak daleko od ciebie! Rodzice wcale nie przyjechali, chciałaś po prostu skończyć tą rozmowę, zanim Michał coś chlapnie, ale oczywiście nie zdążyłaś, a by go gęś kopła!


- Michał, wracamy jutro albo nawet dzisiaj do Jastrzębia. – powiedziałaś patrząc na niego.
-Dlaczego? Coś się stało z Pauliną? Ma jakiś problem? – zapytał przestraszony Michał.
- Wydaje mi się, że tak, ale nie chce o tym mówić. Kim jest ten cały Jochen? –zapytała Daria zdezorientowana.
- To jest kolega Simona, gra w Resovii na ataku, poznali się na imprezie u Simona, kochają się oboje, ale nie potrafią się zejść, bo są sierotami. Z tego, co Simon mi powiedział Jochen przyjechał do Jastrzębia, ale był tylko jeden czy tam dwa dni i wyjechał. Nikt nie wie o co chodzi, Jochen nic mu nie mówi, a znasz Paulinę. Pewnie nie chce nas martwić. Wracamy dzisiaj? - zapytał.
- Wracajmy. Muszę jej pomóc. – powiedziałaś.
- Musimy jej pomóc. – poprawił Cię Michał.
Wróciliście do mieszkania, nie posłuchaliście Ireny, która za wszelką cenę chciała was zatrzymać i wyjechaliście na lotnisko. Kupiliście bilety i trzy godziny później byliście już na miejscu. Samochód Michała był u Pauliny, a nie mogliście jej teraz poprosić o pomoc, ze względu na to, że jej rodzice byli w jej domu. Nie wiedzieliście co zrobić, zamawiając taksówkę zbankrutowalibyście.
-Zadzwonię do Simona. – powiedziałeś. Wykonałeś jeden telefon i dzięki Bogu, Simon się zgodził. Postanowiliście pójść na obiad, bo zanim Simon dojedzie to minie trochę czasu.


- Mamo! Tato! Jak ja was dawno nie widziałam! – zawołałaś, od razu kiedy tylko zobaczyłaś jak zaczęli wychodzić z pociągu. Zaraz do niech podbiegłaś i nie patrząc, że torujecie przejście innym. Byłaś szczęśliwa, że w końcu do ciebie przyjechali. Ty przez swoją pracę, nie mogłaś wyjeżdżać z swojego miasta.
- Kochanie, bo nas udusisz. – usłyszałaś zachrypnięty, ale miły dla ucha głos swojego taty. Twoi rodzice nic się nie zmienili. Mama miała dalej, ładne i zadbane jasne włosy, lekko podkręcone do barków. Okulary z delikatną oprawką siedziały idealnie na jej zadartym nosie, a spod szkieł patrzyły mądre szare oczy, przyozdobione dawką zmarszczek naokoło. Ubrana elegancko, jak przystało na dawną prawniczkę. Zawsze dbała o swój wygląd, niektóre matki mogły barć z niej przykład. Tata również nic się nie zmienił. Dobrze zbudowany jak na swój wiek mężczyzna, z mocno zarysowaną szczęką oraz brązowymi włosami. Lekko orli nos oraz wąskie usta. Miał na sobie zielono szarobiały sweter w paski, oraz ciemne spodnie, które podtrzymywał masywny pasek.
- Tak się za wami stęskniłam. – uśmiech nie schodził ci z twarzy. – Chodźcie, zwiozę was do domu...
- Córeczko, bo widzisz, jest jeszcze jedna sprawa, o której ci nie powiedziałam. – przerwała kobieta. Spojrzałaś trochę na nią zdziwiona, ale pokazałaś dłonią, żeby mówiła dalej. – Wynajęliśmy pokój gościnny pewniej osobie i ona musiała pojechać z nami, z powodu rodzinnych.  Mam nadzieję, że się polubicie. Jest to młody i miły młodzieniec. Za chwilę powinien się pojawić, poszedł zabrać bagaż.


Cała aż kipiałaś ze złości. Chciałaś porozmawiać z mamą, opowiedzieć jej co się dzieje i poprosić o radę, a ona przyjeżdża z jakimś chłopakiem, który od momentu kiedy pojawiał się na horyzoncie wprost z tobą filtrował. I ten zadowolony uśmiech mamy, kiedy zobaczyła zdziwienie na twojej twarzy. No dobra, on był nawet ładny. Brązowe, krótko przyszczyżone włosy, głębokie oczy tego samego koloru. Wąskie, ale ciemne usta, i zadarty nos. Lekko umięśniony, w niebieskiej koszuli oraz jasnych spodniach. Boże, czułaś się tak, jakby cały świat był przeciwko tobie. Ale nie miałaś teraz głowy, żeby się nad tym zastanawiać. Rozumiałaś, że mama chciała dla ciebie jak najlepiej, najwyrażniej nie rozumiała, że wymusza wtedy na tobie jej własne zdanie. Kochałaś ją, jak nikogo innego, bo to w końcu twoja rodzicielka, ale ostatnio tak dużo się dzieje. Nie wytrzymałaś napięcia i wybuchałaś w drodze do domu, po tym jak chłopak powiedział coś głupiego, co miało cię rozśmieszyć. Odwiozłaś ich do domu w totalnym milczeniu, nie przejmując się zszokowaną miną matki, zaciśniętymmi ustami ojca z zdenerowowania. Teraz jechałaś ulicą. Nawet nie wiedziałaś ile czasu i dokąd. W samochodzie zaczęła lecieć piosenka Brainstorm - She's my love, a na znaku drogowym zobaczyłaś napis „Rzeszów”. Nie było odwroty, wiedziałaś już co musisz zrobić. Potrzebowałaś szczerej rozmowy. 

------------------------------------------
Wena jest okropna. Raz przychodzi, raz odchodzi. 
Jak widziecie, robi się małe przemoblowanie na bologu. 
Będzie zmieniona jeszcze szata graficzna, oraz dodamy parę nocwych stron, aby wszystko było mnie więcej przejrzyste. 

pozdrawiamy
K i E 
`niebieskamalina